Maria

Louis rzuca się na mnie z żądzą mordu w oczach. Łapie za ramiona, spycha z kanapy, pod naciskiem jego ciała upadam na puchaty dywan. Siada na mnie okrakiem, szamoczemy się i turlamy po podłodze. Zahaczamy o drewniany stolik, a dzbanek pełen herbaty wydaje brzęczący dźwięk i to jest ten moment, którego potrzebuję. Moment olśnienia, chwilowej jasności umysłu. Sam mnie tego uczył i zaraz pożałuje.

Znowu jest na mnie, próbuje złapać mnie za przedramiona, ale trzymam je blisko przy sobie.

Zamykam oczy, czuję swoje ciało, swoje podbrzusze. Moje miejsce mocy.

Biorę głęboki wdech, podkurczam nogi i wypycham biodra do góry. Zgodnie z planem, między mną a Louisem pojawia się odrobina przestrzeni, z której korzystam, by przekręcić się na bok. Nie obchodzi mnie czy czegoś po drodze nie rozwalimy. Sam niech się przejmuje. Już nie jestem pod nim, szybko przemieszczam się za jego plecy, podduszam, owijam nogi wokół pasa. Szamocze się i odwraca się w moją stronę, ale gwałtownym ruchem bioder i naciskiem całego ciała przygniatam go do podłogi. Upada na plecy, natychmiast na niego włażę i przyklejam się całym ciałem. Owijam łydki wokół jego łydek, łapię za przedramiona. Przyciskam do ziemi. Nagle przestaje walczyć, więc spinam się cała, czekając na zdwojony atak. Nic się nie dzieje. Odwraca twarz.

Dalej przyciskam go za nadgarstki.


- Ej, co jest? - pytam.

- Złaź – mówi lakonicznie jak zwykle.

- Sam zacząłeś – mamroczę, nie zamierzając się ruszać. Puszczam nadgarstki, wciąż siedząc na nim okrakiem.

- Anna, złaź.

- Zrzuć mnie! - zaczepiam go, rozochocona walką.

Patrzy mi w oczy i dostrzegam w nich coś, czego nie widziałam wcześniej. Nie umiem tego nazwać. Gniew? Rezygnację? Coś co mi się nie podoba, więc poddaję się i złażę niechętnie, rozglądam po pokoju, oceniając wielkość zniszczeń. Jest OK, poradzi sobie sam z ogarnięciem tego.

- To ja idę – mówię, wiedząc, że i tak nic więcej mi nie powie. Odwracam się i czuję jak łapie mnie za nadgarstek.

- Chodźmy gdzieś – dyszy. Podaję mu dłoń, pomagając mu wstać.


Kilkanaście minut wcześniej


Leżałam na kanapie w wielkiej barokowej willi na skraju lasu, oglądając holodokument o poprzednim tysiącleciu. Przed oczami przesuwały się napisy i obrazy, przy okazji jednym uchem słuchałam muzyki z retro gramofonu, żując koralik wisiorka o waniliowym smaku. Pokój wypełniała para z herbacianego czajniczka. Podobno kiedyś ludzie nie umieli skupić się na kilku zmysłach jednocześnie. Nie umiałam sobie wyobrazić jak to było. Urzędowałam w domu Louisa już trzeci tydzień z rzędu. Miałam wielką frajdę, fotografując bogato zdobione ramy, puchate dywany i inne rzeczy, na które ludzie zazwyczaj nie zwracali uwagi. Było przytulniej niż w moim betonowym studio w środku miasta. Nagle dotarł do mnie dźwięk zatrzaskiwanych drzwi.


- Oho, jebło się w końcu – wymruczałam do siebie, zapominając o wyostrzonym słuchu Louisa.

Louis wparował do pokoju i rzucił się na krzesło ewidentnie wkurwiony.

- Herbaty?

- Chuja, nie herbaty – odpalił.

- Tego ci nie mogę zapewnić. Chyba że urządza cię jeden z mojej obszernej kolekcji dildosów. Spojrzał na mnie przeciągle, a po moich ustach zaczął błąkać się uśmiech. Nie odpowiedział.

- Nie to nie. Rozumiem, że z Marią się jebło?

- Z Marią się nie jebło, z Marią wybuchło – wypalił – to był wielki, kurwa, wybuch i trzęsienie ziemi.

- Drama queen – wyszeptałam z pełną premedytacją, a Louis rzucił się na mnie z żądzą mordu w oczach.


Wiedziałam, że to wybuchnie, gdy zobaczyłam ich razem po raz pierwszy. Było to tak jasne jak słońce w drugim tysiącleciu i jak błysk aparatowego flaszu. Wiedziałam, że to wybuchnie i jebnie, zanim oni jeszcze o tym wiedzieli.


Gdy spojrzałam na jej drobną figurę, małe kiełki wbite w szyję mężczyzny, przyciśniętego do ściany Szkieletora, gdy kątem oka dojrzałam spięte ciało Louisa, gdy rzucił się za nią w pościg po tym jak porzuciła swoją zdobycz...


Rozmyślania przerywa mi przeraźliwy dźwięk videofonu. Ktoś napieprza w przycisk jak pojebany. Louis otwiera drzwi, staję za nim, zaniepokojona.


W drzwiach staje uosobienie wkurwu we własnej osobie. Maria wchodzi do domu nieproszona i zaczyna wytrząsać na podłogę jakieś rzeczy z wielkiej torby. Gdy kończy, dostrzega mnie za plecami Louisa. - Pamiętam cię ze Szkieletora. Jesteś jego dziewczyną? - pyta obcesowo, a ja przecząco kręcę głową. - Szkoda. Mogłybyśmy się pokłócić. Jestem wkurwiona, a z tym... - mówiąc to, obrzuca Louisa wściekłym spojrzeniem – z tym nie chcę mieć nic do czynienia.


Odwraca się i wychodzi trzaskając drzwiami. Louis odwraca się do mnie z otwartą buzią, a ja ostentacyjnie wachluję się dłonią, wciągając ze świstem powietrze w płuca. - Szkoda, że nas ze sobą nie poznałeś. Polubiłabym ją – wypalam, jednocześnie robiąc szybki unik, by uciec od gwałtownego szturchnięcia. Wybiegam przed dom. - Nie złapiesz mnie! - krzyczę i uciekam pomiędzy drzewami, z których osypuje się śnieg. Za mną śmiga Louis, nasze kroki trzeszczą w błyszczącym jak diamenty śniegu. Dobiegam na polanę i wtedy Louis mnie dogania, łapie w pasie i przewraca na puchaty śnieżny dywan. Łapie garść śniegu i naciera mnie, a ja nie pozostaję mu dłużna. Rzucamy w siebie śnieżkami jak dzieci, aż wreszcie zmęczeni opadamy na śnieg. Robię “orzełka”. Wpatrujemy się w błyszczącą tarczę księżyca, schowaną za prześcieradłem ze smogu. Wokół migoczą gwiazdy. Wulkan jest cicho, drzewa szumią uspokajająco. Czasem się zastanawiam, czy gdybym wiedziała, że to moje ostatnie beztroskie chwile, zrobiłabym coś inaczej?


Gdy Louis otworzył drzwi, stanął jak wryty. Przed nimi stała Maria z jakąś podartą torbą, z której wysypała z wściekłością rzeczy Louisa na podłogę. Dojrzała mnie.

- Pamiętam cię. Widziałam cię na Szkieletorze. Jesteś jego dziewczyną?

- Nie – odpowiedziałam krótko.

- Szkoda. Mogłybyśmy się pokłócić. Bo z nim nie chcę mieć do czynienia, a jestem na maksa wkurwiona.

Wampirzyca odwróciła się i wyszła, trzaskając drzwiami. Ze świstem wciągnęłam powietrze w płuca, wachlując się ostentacyjnie.

- Szkoda, że jej nie poznałam. Polubiłabym ją – wypaliłam, jednocześnie unikając gniewnego szturchnięcia Louisa i wybiegając za drzwi prosto w las. Louis biegł za mną, a ja uciekałam mu pomiędzy drzewami.


To były beztroskie czasy.

Jakby usłyszał moje myśli.

- Wcześniej świat wydawał się większy - stwierdził.

Wzruszyłam ramionami.

- Nie żałujesz? - zapytał niepewnie.

Zastanowiłam się chwilę.

- Nie. Nawet wiedząc to, co wiem, zdecydowałabym się na to po raz drugi. Nikt nie mówił, że będzie łatwo.