Nic się nie stało

- Nic się nie stało – powiedziałam i nawet w ciemności nocy zobaczyłam na twarzy Louisa wyraz dezaprobaty.

- Ale naprawdę – dodałam.


Louis już miał zaprotestować, już prawie zerwał się z gałęzi drzewa, na której siedział, gdy nagle jego umysł zalały wspomnienia. Nie był pewien, czy były przeznaczone dla niego i czy powinien je oglądać.


Przygaszone światło, świece na stole, na stole eleganckie sztućce, a przy stole duszna atmosfera. Dwoje starszych ludzi, śledzących każdy ruch Anny. Młody chłopak, posyłający jej powłóczyste spojrzenia. Dziewczyna mniej więcej w tym samym wieku, ledwo kryjąca irytację. A w tym wyprostowana jak struna Anna, ze wszystkich sił starająca się, by nie skrzypnąć widelcem po talerzu ani nie mlasnąć niechcący. Louis poczuł strużki potu spływające po plecach, mokre plamy pod pachami.


- Czy Victor zostaje u nas na noc? - zadane bezosobowo w przestrzeń pytanie.

- Jeśli to nie problem – grzecznie odpowiada Victor, posyłając jednocześnie Annie zaciekawione spojrzenie.


Sypialnia. Cisza. Delikatne szuranie na drzwiach.

Anna otwiera drzwi.

Victor zaczyna ją całować. Ona jest zaskoczona, ale nie protestuje.

Kadr urywa się nagle.

- Nic się nie stało, bo sama myślałam, że tego chcę. A chciałam tego, czego ode mnie oczekiwano. Więc jeśli oczekiwano ode mnie, że Victor zostanie moim chłopakiem, to myślałam, że chcę z nim spać.

Louis skrzywił się z niesmakiem.


Wspomnienia wróciły, łagodnie, delikatnie, z tą nutą melancholjijnego smutku, który przychodzi z ostatecznym wkurwem.


Poranek. Śniadanie. Atmosfera jeszcze duszniejsza niż w nocy.


- To do widzenia – mówi Victor, na pożegnanie całując Annę w usta.

- Nie spodziewałam się, że oddasz się pierwszemu, lepszemu – słowa Elizy sprawiają, że Annie cierpnie skóra, a zimno przechodzi ją od głowy, aż do stóp.

- Ale może to i lepiej, w końcu nikt inny by cię nie wziął. Powinnaś być mu wdzięczna, tak samo, jak nam. Prawda?


Zapytana nie potwierdza ani nie protestuje. Patrzy tylko na Annę nieodgadnionym wzrokiem, nie wiadomo, czy z wyrzutem, z zazdrością, z niechęcią, czy obrzydzeniem.


Louis czuł, jak dudni mu serce.

Tak bardzo współczuł.

Tak bardzo chciał pomóc tamtej Annie, ale wiedział, że tego, co się stało, nie można cofnąć.


Wszystko już się stało.

Nic nie można było zrobić.

Zrozumiał znaczenie słów Anny.

“Nic się nie stało” – magiczne zaklęcie, którego ludzie używali od wieków, by spróbować zapomnieć, by przekonać siebie, że wszystko jest w porządku, by zrzucić wspomnienia w najgłębsze obszary nieświadomości.


- Nic się nie stało? - zapytał, nie był pewien, czy Annę, czy siebie, czy po prostu wyrzucił pytanie w przestrzeń.

Anna wzruszyła ramionami.

- Mogło być gorzej.


No tego już było dla niego za dużo.

Miał ochotę potrząsnąć nią, ocucić, zrobić cokolwiek.

Zrzucił ją z gałęzi, spadli na ziemię, Louis znalazł się nad nią.

- Gdybym był kimś innym i znalazłabyś się w takiej sytuacji, też byś powiedziała, że nic się nie stało?


Zadrżałam.

Stało się.

To wszystko, co się stało, doprowadziło mnie do tego miejsca. Doprowadziło mnie tu, gdzie byłam. Poczułam jak w moich oczach zbierają się łzy, jak szloch, którego nie dopuszczałam do siebie przez te wszystkie lata, powoli we mnie wzbiera.

Jak moja maska pęka.

Zapragnęłam być znowu w swojej skórze, znowu być sobą, znowu zatopić się w swoim sercu i emocjach.

Louis zmieszał się i zszedł z Anny, ale ona jedynie zwinęła się w kłębek na wilgotnej ziemi i szlochała.


Gładził ją delikatnie po ramieniu w ten sam sposób, w jaki gładził ją w niektóre noce, gdy jęczała i płakała przez sen. Nigdy nie mówiła, jakie mary do niej przychodzą i zrozumiał dlaczego. Niektóre noce i jemu przynosiły takie mary. Takie, o których nie można mówić głośno, bo przeszywają serce sztyletem.


Mary przychodziły w te noce, kiedy śnił o Matyldzie i Eliasie. Nigdy nie śnił o nich razem. Nigdy o tym krótkim, szczęśliwym czasie, gdy myślał, że będzie miał ich przy sobie aż do ich starości. Nigdy o tych czasach, gdy w warsztacie jego smukłe dłonie kształtowały dla nich dagerytowe wulkany, drzewa i kwiaty. Nigdy. Zawsze o tym jednym szczęśliwym dniu z Matyldą i o tym jednym szczęśliwym wspomnieniu z Eliasem, które jednak we śnie zawsze kończyło się tak, że budził się zlany potem, z drżącymi dłońmi, niezdolny, by się poruszyć.