Zakia

Louis pewnie wkroczył do komnaty Zakii i natychmiast odnalazł wampirzycę wzrokiem. Może trochę się nudził, może liczył na awanturę, może na jakieś przekomarzanki. Ostentacyjnie przechodził przez sam środek pomieszczenia, gdy kobieta zagrodziła mu drogę. Nie przejmowała się tym, że przewyższał ją o głowę z kawałkiem, stanęła naprzeciwko niego wyprostowana, naprężona, być może gotowa do walki. Brodą wskazała łóżko. Uśmiechnął się półgębkiem, założył ręce na biodra i już miał otworzyć usta, ale położyła mu palec na wargach. Poczuł przyjemny dreszcz, przechodzący przez całe ciało. Nie dyskutował. Usiadł ostrożnie, zgiął nogi w kolanach, dłonie położył za plecami, przymknął oczy.


Ktoś zrolował mu podkoszulek, ktoś pomógł przeciągnąć go przez głowę, odsłaniając nagie ciało, ktoś zsunął z niego spodnie i bieliznę, poczuł czyjeś usta na swoich wargach, na szyi, na ciele, czyjeś dłonie, sunące po zarysie jego sylwetki, a gdy się odchylił, poczuł jak w delikatnej skórze zanurzają się kły. Zajęczał z rozkoszy.


Nie hamował się. Ogień i tęsknota przepływały przez niego w rytmie ssących go ust. Ogień, tęsknota i rozkosz. Ogień, tęsknota i rozkosz, pomnożone przez dwie... trzy... cztery pary kłów, wtopione w szyję i nadgarstki. Zajęczał głośno, poczuł ciepło przedramienia Zakii przed swoimi wargami. Zacisnął na niej zęby i ssał zachłannie. Delikatne dłonie rozchyliły jego uda, ciepłe usta zacisnęły się na nim. Poruszał biodrami wciąż nie otwierając oczu, najpierw powoli, powoli, delikatnie, mocniej, szybciej, coraz mocniej, aż poczuł, jak jego rytm zlewa się z rytmem wgryzionych w niego ust.


Jęk przerodził się w cichy krzyk. Głośniejszy krzyk. Jeszcze głośniejszy krzyk. Bardzo głośny, przeciągły krzyk, gdy jego ciało zapulsowało nieznośną rozkoszą. Cztery pary kłów oderwały się od jego skóry, Zakia stanęła pod ścianą.


Wśród zaschniętej na skórze brązowej czerwieni krwi migoczą fuksja, róż, fiolet i dzika zieleń. Ślady pocałunków pokrywają całe blade ciało, Louis wciąż siedzi tak jak wcześniej, nogi ma zgięte, ręce oparte o łóżko za plecami, w pięści ściska prześcieradło. Oddycha szybko, serce wciąż mu dudni, Zakia pyta spokojnie: - Jeszcze? Louis nie otwierając oczu kręci przecząco głową, wsłuchując się w jęki rozkoszy, ulgi, rozczarowania i swój własny, głośny, przyspieszony oddech i równie głośne i szybkie tłuczenie serca.


Bolą go przedramiona, boli go szyja, włosy kleją mu się do pleców, włażą pomiędzy pośladki i rozsypują się w blond breję na zmiąchanym łóżku, na którym zaciska pięść, ale jest usatysfakcjonowany. Zakia podchodzi do niego, by znów mógł się napić. Louis ociera wargi nadgarstkiem, zostawiając na nim więcej czerwonych śladów, rozlewa się na łóżku, ręce wyciąga nad głową. Ruch sprawia, że czuje swój pot, zmieszany z aromatem innych ciał. Tym razem nie musiał dawać nic z siebie. Nic nie musiał.


Rozlewa się na śliskim prześcieradle i ręce wyciąga za siebie. Słucha szurania i szelestów nakładanych na rozgrzane ciała ubrań, rozchodzących się w różne strony ciężkich i lekkich, szybkich i powolnych kroków, pocałunków, całusów, buziaków i cichych pożegnań, brzęczenia bransolet i wisiorów, stukania podeszew i obcasów.


Gdy zostają sami w pustej komnacie, Zakia podaje mu wielką misę z misternym reliefem, przedstawiającym wielkie drzewo o korzeniach oplatających całe naczynie. Zanurza w nim dłonie, czuje delikatne elektryzowanie. Patrzy na Zakię pytająco. - Tak, dobrze czujesz. To jest woda ze źródła Harith. Elektryzowanie jest przyjemne, podobnie jak świadomość, że woda ze źródła chociaż trochę zniweluje niszczące działanie kolejnego glowstormu. Louis powoli myje dłonie, robi to ostrożnie i delikatnie. Ochlapuje przedramiona, zmywając z nich zaschniętą krew i ślady szminki. Przygląda się nadgarstkom, na których nie ma już śladu po wbitych w nie kłach tak, jakby chwilę temu nikt z nim nic nie robił. Powoli przesuwa miękką gąbeczką po wycałowanej skórze, ciesząc się chłodem i energią letniej wody, która niemal natychmiast z niego wyparowuje, roznosząc po komnacie delikatne kropelki. Zakia nie pogania go, krząta się po komnacie, tu i tam zbiera zapomniane ubrania, biżuterię, gadżety, spokojnie programuje kliner na podczerwień. Spod obciętej skośnie grzywki rzuca okiem na Louisa, który właśnie odsunął włosy na bok i schładza kark delikatną gąbeczką, wzdychając przy tym cicho, wciąż z oczami zmrużonymi jak u zadowolonego kota. Siada za nim, wyciąga mu myjkę z dłoni i powoli przesuwa nią po rozgrzanych plecach.


***

Nie chce mu się ubierać, więc wciąż leży rozciągnięty, teraz już na świeżutkim, pachnącym rozgrzanym żelazkiem, zdezynfekowanym prześcieradle. Zakia położyła się obok i obydwoje wpatrują się w sufit, dobrze wiedząc, że nic ciekawego tam nie znajdą. Komnata już nie błyska milionem świateł, a koi przygaszoną czerwienią, harmonijnie łącząc się z otaczającymi ich ciszą i spokojem.


- Zakia? - pyta Louis, przeciągając się, przez co wygląda na jeszcze dłuższego, niż w rzeczywistości.

- Mhm? - mruczy Zakia leniwie.

- Skąd zawsze wiesz, czego mi trzeba? - pyta Louis, przekręcając się na bok. Zakia robi to samo, leżą twarzą w twarz, wpatrując się w siebie. Louis w duże, niebieskie oczy Zakii, ona w jego kocie, zielone tęczówki.

- Bo wiem, że za dużo z siebie dajesz, a za mało bierzesz – odpowiada po prostu i zanim Louis zdąży otworzyć usta, ona już mówi dalej, że nie chce słuchać jakichś bzdur o tym, że mu się nie należy.

Louis z powrotem odwraca się na plecy, wsłuchując w delikatne bzyczenie metabolicznych lamp. Coraz wolniej podnosi powieki, jego oddech uspokaja się, położył dłoń na sercu, które bije w spokojnym rytmie.

Zakia jednak psuje jego harmonię.

- Ubierz się, zanim ten typ będzie cię musiał stąd wynosić. Louis zbiera się niechętnie, powoli. Ostrożnie omija Zakię i siedząc na brzegu łóżka próbuje dosięgnąć rzuconych na kanapę ciuchów. Po kilku próbach poddaje się, schodzi miękkim krokiem i zgarnia odświeżone ubrania. Wsuwa nogę w nogawkę spodni.

- Ej, Zakia? - zagaja ponownie, chociaż z lekkim ociąganiem.

- Mhm?

Louis wciąga na siebie drugą nogawkę, podkoszulek zostawia zmięty w dłoni, siada wyprostowany.

- “Ten typ” jest tu chyba od czterech cykli. Pomaga nam, chociaż nie musi. Pamiętasz, jak tu było przed nim? Poprzednich nic nie obchodziło, przychodzili patrzeć jak na dzikie zwierzęta – Louis krzywi się – a “ten typ” nieraz uratował dupę mi czy tobie. Może powinniśmy chociaż znać jego imię? - dodaje, ponownie wyciągając się na łóżku.

- To go o nie zapytaj – Zakia mruczy sennym głosem, a Louis nie odpowiada, zatapiając się w chaotycznych myślach.

Już zna imię “tego typa”, bo mają się spotkać i wie jedno: z tego może wyniknąć albo wielka chujnia albo totalna zajebioza, nic pośrodku. Louis powieki znów ma ociężałe, oddech cichy i spokojny, a metaboliczne lampy bzyczą kojąco, wypełniając komnatę ciepłą czerwienią.

Zakia jest jednym z opowiadań z e-booka pt. "Wejdź!"