Koncert

Basy dudnią mi w żołądku, podłoga wibruje rytmem perkusji, kolorowe lasery oświetlają blade twarze. Wokół mnie wszyscy skaczą, wrzeszczą, krzyczą, tańczą, tupot stóp odbija się echem od ścian.


No, może prawie wszyscy.


Kątem oka patrzę na Louisa, który stoi sztywno, jakby kij połknął, w ogóle nie ruszając się ze swojego miejsca. Trącam go barkiem, ale tylko patrzy na mnie z ukosa, nie wiem czy wkurwiony, sfrustrowany czy znudzony.

“Nie mogliśmy pójść na jeden z twoich vr rave'ów?” – pyta zmęczonym głosem w mojej głowie – “byłoby ciszej”.

“Nudziarz z ciebie” – odpowiadam w ten sam sposób – “toż to przecież chodzi o to pierdolnięcie. Ludzie nie umieją z taką siłą walić w perkusję. Ani z taką prędkością śmigać po strunach gitary. No i ten line-up”.

“Jak chcesz pierdolnięcie, to możemy zrobić sparring” – odpowiada, ignorując większość mojej wypowiedzi.


Kątem oka dostrzegam poruszenie, zatrzymuję się w pół taktu, Louis patrzy na mnie zdziwiony.

“Sparring zrobimy kiedy indziej. Tam” – wskazuję głową na postać, która rusza się zdecydowanie wolniej, jej kolor skóry ma zdrowy, różowy kolor, a żyły pulsują zachęcająco.


Człowiek nawet nie zauważa, że tłum wokół niego zacieśnia się, nie dostrzega wysuniętych szponów ani kłów, które zaraz zatopią się w jego szyi.

Rzucamy na siebie szybkie spojrzenie, przebijamy się w stronę niewinnego tancerza. Łapię go za nadgarstek i wyprowadzam z tłumu, najpierw trochę się opiera, ale Louis szepcze mu coś do ucha. Idzie tuż za nim, odstraszając potencjalnych drapieżników i odcinając mu drogę ucieczki.

Wyciągam go daleko, w jakiś ciemny zaułek. Popycham na ścianę, trochę mocniej, niż powinnam. Mężczyzna nerwowo łapie haust powietrza.


- Co ty kurwa robiłeś na tej imprezie? Życie ci niemiłe? - pytam, nie wiedząc, ile mogę powiedzieć.

Mężczyzna patrzy na mnie zdziwiony.

Oczy mu się rozszerzają. Blednie.

- Czyli to nie były pogłoski?

Unoszę pytająco brwi, ale nie wiem, czy dostrzega mój gest.

- Założyłem się z kolegami... Powiedzieli, że się nie odważę...

- Na co?

- No... Wiem, czym jesteście. I że to miała być impreza... - szuka odpowiedniego słowa - ...zamknięta.

Wymieniamy z Louisem spojrzenia.

- Tak, zamknięta dla ludzi. Wiesz, że mogłabym cię zeżreć tutaj, w tej uliczce? Że pakowanie się w tłum podochoconych wampirów to nie jest najlepszy sposób spędzania czasu? - mówiąc to, staję tuż przed mężczyzną. Blisko. Bardzo blisko.

- Ale w Lochu... - mruczy do mnie, patrząc spode łba.

- Ale w Lochu proporcje są wyrównane i jest ochrona. Są dragi, którymi można szybko załagodzić sytuację.

“Jest Alaistar ze swoją cyberłapą” – myślę, ale nie mówię tego na głos.

- Tutaj masz same wampiry. SAME. Głodne, podekscytowane wampiry. To jeszcze raz pytam, życie ci niemiłe? - mówiąc to, wysuwam kły i przysuwam się do szyi mężczyzny, drażniąc ją oddechem.


Słyszę jak przełyka ślinę.

Widzę jak drży.

Czuję jego pot.

Zaciska powieki, czeka.

Zaciska pięści.

Słyszę nieregularne tłuczenie jego wystraszonego serca.

Odsuwam się od niego.


- Rozumiemy się? - pytam.

Nerwowo przytakuje.

Niedaleko słyszę głosy. Popycham mężczyznę.

- Leć. Zanim inni cię znajdą. Ucieka w ciemność zaułka.

Odwracam się do Louisa, który stoi z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Dalej jesteś w nastroju na imprezowanie? - pyta, nie jestem pewna, czy szyderczo, czy z troską.


Napinam się, gdy słyszę zbliżającą się do nas grupę wampirów.

Nie myślimy zbyt wiele. Staję pod ścianą, Louis staje tuż przede mną, przedramię opiera o budynek, nachyla w moją stronę i wyszczerza kły w szerokim uśmiechu...

Wampiry coś burczą i pomrukują, pewnie stwierdzając, że po posiłku zebrało nam się na amory. Odchodzą.


- Dobra, już wystarczy – mówię – jeszcze raz staniesz tak blisko, a ci wpier... - patrzę na jego rozbawioną minę.

- To tak ze mną pogrywasz – mówiąc to, stawiam nogę za jego biodrem, łapię go za ramię i napieram całym ciałem. Lecimy na ziemię.

Po paru minutach, poobijana, stwierdzam, że ciasny zaułek to jednak głupie miejsce na sparring.