Rozsadzał mnie niepokój.
Rozsadzał, roznosił, nie dawał spokoju.
Chodziłam po pokoju w tę i wewtę, próbując dotrzeć do sedna sprawy, aż wreszcie zrozumiałam, że nie chodzi o mnie.
Że to nie mój niepokój.
I że odejdzie dopiero, gdy Louis da sobie z nim radę.
By zająć czymś głowę, wyszłam z domu w spokojną, pełną smogu, letnią noc, a nogi zaprowadziły mnie do Szkieletora.
Chciałam w spokoju powgapiać się w ciemność, słuchając stłumionych odgłosów miasta, ale gdy tylko wyszłam na dach, niemal rozdeptałam rozciągnięte na dachu ciało, które wrzasnęło, zajęczało, opierdoliło mnie niecenzuralnymi słowami, usiadło, spojrzało na mnie i natychmiast przeprosiło.
- Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?
- Nie szukałam, potrzebowałam wytchnienia od… właściwie to od ciebie. Od twojego niepokoju - odparowałam, może trochę wrednie, siadając obok Louisa.
- Wznowiłem profil w Undernecie - oświadczył.
Czekałam.
- A teraz nie mam odwagi tam zajrzeć. Mówią, że człowiek głupi się rodzi i głupi umiera, ale z wampirami jest to samo…
- To nie jest głupie, Louis - odparłam, wgapiając się w bezgwiezdne niebo - net był częścią naszego życia. Pamiętasz, jaka radość była, gdy powstał? Louis skinął głową.
- Wszystko się połączyło. My się połączyliśmy. Myśleliśmy, że jak mamy net, to już nigdy nie będziemy sami. Że znaleźliśmy panaceum na samotność. A później przyszedł rozdział i to było jak wojna, ale ludzie z Undernetu… Oni byli jak rodzina, przynajmniej dla mnie. Dla ciebie też pewnie byli w jakiś sposób bliscy. Więc nic dziwnego, że się boisz. Jeśli ludzie zareagowali na twój powrót - pewnie będziesz czuł się zobowiązany wyjaśnić swoje zniknięcie. Jeśli nie… - chujowo mieć świadomość, że nikogo nie obchodzi twój los.
Louis spojrzał na mnie z ukosa, wzruszyłam ramionami.
- Życie w wirtualu to też życie, z takimi samymi emocjami jak to „realne”.
- Ty już wiesz, co pisali, prawda?
Przytaknęłam.
Louis wiercił się przez chwilę, ale w końcu odpalił retro bransoletkę ze skinscreenem i rzucił obraz na podłogę.
„Tęskniliśmy” - M+A
„Gdzie się podziewałeś? Martwiłem się” - Sarai.
„Miałam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy” - Marisa.
Poklepałam Louisa po plecach.
- Widzisz?
Poczułam, jak cały zesztywniał.
- Oj… - mruknęłam, patrząc na wyświetlacz.
„Dobrze cię znowu widzieć” Yo.
- Kutas złamany - mruknął Louis.
Westchnęłam.
- Ej, jego też musiało to kosztować dużo odwagi.
Louis patrzył na mnie w milczeniu.
- Dał ci znać, że martwił się o ciebie… A jednocześnie nie wymaga od ciebie żadnej reakcji.
Zapadła cisza.
- Będę chciał wytłumaczyć, co się stało.
- Nie musisz…
- Wiem, że nie muszę. Ale chcę. Bo może moja historia komuś da nadzieję. Jednej rzeczy tylko bym nie chciał.
- Jakiej?
- Współczucia.
- I widzisz Louis, to jest właśnie dla mnie odwaga...
Znów patrzył na mnie pytająco, a ja zbierałam słowa.
- To, co chcesz zrobić. Dzielenie się swoją słabością, swoim zranieniem, ale nie po to, by oczekiwać współczucia, lecz by inni mogli czerpać z nich siłę.
- Gdybym mógł, to bym cię teraz pocałował - mruknął Louis.
- Spróbowałbyś tylko… - odburczałam groźnie.
- Nie ma szans, na to się już nigdy nie odważę, za bardzo cenię swoje życie... - urwał.
Jeszcze całkiem niedawno staliśmy w moim domu, w moim pokoju, jego zaciśnięta pięść była na moim nadgarstku, w kącie błyszczał dagerytowy nóż, na który Louis patrzył z nadzieją, którą mu odebrałam.
Pamiętaliśmy to wszystko. Ten ból, te łzy, tę bezradność.
To było tak niedawno, a jednak eony temu.
Poczułam, że szklą mi się oczy, otarłam je wierzchem dłoni.
- Wrócisz do nich? Do spotkań?
- Nie wiem, Anna… Nie wiem, czy mam w sobie tyle odwagi.
- Odwagę masz na pewno, ale musisz się zapytać, czy warto. Bo czasami lepiej posiedzieć w strefie komfortu, poczuć się bezpiecznie i dopiero wtedy ruszyć dalej. Żeby się nie skrzywdzić.
Louis skinął w milczeniu. Rozciągnęliśmy się obydwoje na dachu Szkieletora. Po niebie przeleciała ćma i nietoperz, z dołu dochodziły odgłosy nocnego życia, lecz na dachu czas się zatrzymał, gdy trwaliśmy w ciszy, pogrążeni w naszych myślach.