Pasje

Łup, łup, łup, stukstukstukstukstuk, jebs, łub łub łub trzask, tup tup tup. Dumdudududum.

Louis rzucił pędzel na podłogę i złapał się za głowę.


- Ja pierdolę, Alaistar, co ona tam robi?


Rozbawiony Alaistar podniósł łeb znad plątaniny kabli.


- Sam zobacz.

- Na Wieczną Sibilline, Ognistego Emira, zielone Hiraeth i niezgłębioną Harith, kurwa mać Louis, chcesz, żebym zawału dostała?! - wrzasnęłam, podskakując i zatrzymując się w pół taktu, gdy drzwi od pokoju otworzyły się nagle, a w drzwiach stanął wyżej wymieniony, wyglądający jak żądny krwi wilkołak podczas pełni. Gdyby wilkołaki istniały.


Ściągnęłam słuchawki.


- Czy ty tu robisz jednoosobowy koncert? - Louis wydawał się równie wkurwiony, co zdumiony.

Wzruszyłam ramionami.


- Serio? - zapytał, podnosząc dwa grube badyle, którymi wystukiwałam rytm o ramę łóżka.

- Uspokaja mnie to – mruknęłam.


Louis tylko pokręcił głową i wyszedł.


- Przeszkodziłam ci w czymś? - zapytałam, idąc za nim aż do pokoju piętro niżej, gdzie miał rozłożone sztalugi.

- Mnie to uspokaja – powiedział z przekąsem, wskazując na płótno - Pod warunkiem, że jest cicho. Wiesz Anna, co to cisza?

- Hmmm – mruknęłam – a może tobie by się przydało potańczyć. Spięty jesteś.


Wzrok Alaistara biegał od Louisa do mnie i z powrotem. Wyczuwał awanturę. Ale Louis mnie zaskoczył.


- A może tobie by się przydało wyciszyć – odparował, stawiając obok drugą sztalugę i zapraszając mnie gestem.


Pokręciłam głową.


- To musi być transakcja wiązana, Louis.

- Dobrze, to jak się wszystko uspokoi, to pójdę z tobą...

- Nie, nie, nie, nie – weszłam mu w słowo – teraz.


Louis spojrzał na mnie z politowaniem.


- Nawet nie mamy jak słuchać razem muzyki z tego twojego... czegoś – mruknął, wskazując na discmana, w którym kręciła się niewielka płytka.

- Mamy – mruknął Alaistar, wstając. Ciężkim krokiem podszedł do jakiejś szafki i wyciągnął stamtąd stary gramofon.

- Masz nawet zajebistą kolekcję płyt.

- Przetrzepaliśmy ci piwnicę, jak się nudziliśmy – wyjaśniłam.


Mina Louisa mogła oznaczać tylko jedno.


- Nawet nie wiedziałeś, że ten twój pałac ma piwnicę?


Wzruszył ramionami.


- Jeden. Jeden taniec.

- Mhm... Nie znam żadnych kroków...

- Pokażę ci. I poprowadzę. Chyba że ci to przeszkadza?


Louis zastanawiał się przez chwilę.


- Chyba nie.


Wyciągnęłam do niego rękę.


Położył swoją poznaczoną bliznami dłoń na mojej. Stanęłam naprzeciwko niego.


- O tak to robisz – mruknęłam – po kilkku chwilach załapał rytm.

- Alaistar, włączysz coś odpowiedniego?

- Mhm – mruknął Alaistar, a z wyglądającego jak kielich kwiatu głośnika wydobyły się dźwięki skocznej muzyki.


Zgodnie z moimi przewidywaniami pod koniec zdyszany Louis już szczerzył się od ucha do ucha.


- Może jeszcze jeden? Na uspokojenie przed malowaniem? Chcesz poprowadzić?

- Mogę spróbować – mruknął. Pokazałam mu kroki. Rozległa się muzyka.

- Hmmm – mruknęłam pod nosem, obracając się w piruecie.


Po kilku pierwszych sztywnych krokach Louis ruszał się, jakby tańczył przez całe życie.

A gdy na koniec złapał mnie w pasie i odchylił do tyłu tak, że gdybym miała włosy, zamiotłabym nimi po podłodze, nie mogłam nie zapytać.


- Gdzie się tego nauczyłeś?


Przyciągnął mnie do siebie.


- Przepraszam – wyszeptał mi w ucho i odsunął się na długość ramienia. Ukłoniliśmy się w podziękowaniu za taniec.


- Zobaczyłem w twoich wspomnieniach. Nie powinienem...

- Och. Nie szkodzi, nic się nie stało – powiedziałam szybko, wzruszając ramionami.


Wiedziałam, że gdyby patrzył na mnie, to przewróciłby oczami, ale spuścił wzrok. Nie lubił, jak bagatelizowałam swoje uczucia. Wziął głęboki wdech. Brodą wskazał na sztalugi.

Usiedliśmy obok siebie w ciszy.

W ciszy, w której wyraźnie słyszałam moje wspomnienia. To je zagłuszałam. Muzyką, paplaniną, holodokumentami i wszystkim, co znalazłam w sensorytece.


- Ty masz większe – mruknęłam, patrząc na rozmiar jego płótna.

- Mogę dać ci takie.

- Nie, zostanę przy tym. Co ja mam właściwie malować?

- Cokolwiek. Kropkę, kreskę. Od tego zacznij.

- Nie wiem jak mieszać farby.

- Jakkolwiek, Anna – gdy napotkał moje pytające spojrzenie, odwrócił się w moją stronę, oparł nogi o belkę w moim krześle, pochylił się do przodu i zaczął mówić dalej, bawiąc się pędzlem.

- Serio jakkolwiek. Tyle lat to robię. I jednego roku powiedzą ci, że masz malować szybko, panicznie wręcz, abstrakcyjnie, chwytać chwilę, tylko po to, żeby kolejnego wmawiać ci, że właściwie to tylko realizm się liczy. I to nie byle jaki realizm, tylko taki idealnie odwzorowujący rzeczywistość. A później przyjdzie kolejny debil i powie, że to też źle, bo używasz czarnego, który nie jest kolorem, zostawiasz białe płótno, więc jesteś leniem, masz zbyt rozedrganą albo wręcz przeciwnie, zbyt dosadną kreskę. Więc rób jak czujesz.

- Ty rzeczywiście jesteś jak kot – mruknęłam, a Alaistar zachichotał znad swoich kabli. Louis uniósł jedną brew, ale nie pytał. Odwrócił się w stronę swojej sztalugi, a ja wyciągnęłam tubkę z jakimś zielonym barwnikiem.

- Ej, Louis...


Louis wziął głęboki wdech.


- Tak, Anna?

- Skąd masz farby?

- Różnie. Część jest stara prawie jak świat – uśmiechnął się. Niektóre sam rozrabiam. A niektóre mam z odrzutów z labów. Chyba tak samo jak ty swoje roztwory do zdjęć, nie?


Zasępiłam się.


- Ogarniemy ci coś. Na razie może to ci wystarczy – mruknął, po raz kolejny wskazując głową na płótno.


Zaczęłam bazgrać, a na białym tle pojawiały się różnokolorowe esy-floresy. I naprawdę były to floresy, bo kształtami przypominały kwiaty.

Louis zapadł się w swoim świecie.

I wtedy po raz pierwszy zobaczyłam kamienne domki w wiosce, w którą wrzynało się zielone, gęste Hiraeth.

We wspomnieniach Louisa.

Popatrzyłam na niego, ale zanim zdążyłam się odezwać, pokręcił głową.

Wiedział, że widzę.

Mazałam dalej, zerkając co chwilę w stronę jego obrazu, na którym pojawiła się zielona polana, otoczona polami zbóż i kwiatów.

I wtedy Louis zawahał się na moment.

Dłoń zadrżała mu przed płótnem, ale położył na niej pierwszą plamę. Później drugą. I kolejną. I kilka kresek i na polanie w rozchełstanej koszuli leżał mężczyzna o półdługich, czarnych włosach.

Widziałam, że dłoń Louisa drży, ale mimo to obok mężczyzny pojawiła się kobieta o oliwkowej karnacji i ciemnych oczach. Leżała, opierając się na łokciu, a tunika podwinęła jej się aż do bioder.

Louis wziął głęboki wdech.


- Eliasa do tej pory widziałem tylko w snach. W koszmarach.

- A Matyldę? – zapytałam.


Louis popatrzył na mnie.


- Do tej pory nie miałem odwagi o niej myśleć...


Spojrzał na obraz.


- Nigdy nie wierzyłem w to, jest coś po śmierci, ale... jeśli jest, to mam nadzieję, że się tam odnaleźli... i że są szczęśliwi... - urwał, zrywając się z krzesła i niemal wybiegając z pokoju. Odprowadziłam go wzrokiem.


Nie zazdrościłam mu przeszłości.

Ale zazdrościłam tego, że w końcu się z nią zmierzył.

Złapałam szary barwnik, rozchlapałam na płótnie, ale kształty wyzierały spod niego, jak spod kożucha szarej pajęczyny. Jak moje wspomnienia, które bulgotały pod powierzchnią teraźniejszości. Nie miałam odwagi na nie patrzeć.

Zakręciłam farbę, zdezynfekowałam pędzel, wstałam z krzesła tak gwałtownie, że niemal się przewróciło.


- Idziesz czy nie? - zapytałam Alaistara, stając w drzwiach.

- Pierdolca z wami dostanę – mruknął, ciężko podnosząc się z kanapy.